Nazywają je folwarkami, a wielu menedżerów stroni w swoich wyborach zawodowych od pracy dla polskich firm właścicielskich.
Dlaczego ci, którzy budowali sukces gospodarczy Polski po roku 90-tym, są traktowani dziś z niechęcią? Nie sposób zaprzeczyć, że wiele polskich firm zdobyło nie tylko fortuny, ale również międzynarodowe uznanie, a ich światowa ekspansja trwa po dziś dzień. Popatrzmy, jak rozwijały się, dziś już potężne firmy. Często zaczynały od łóżek polowych na Stadionie Dziesięciolecia i silnej potrzeby życia w zachodnim standardzie. Pamiętam, kiedy niedawno jeden z moich klientów powiedział do mnie: „Kiedy ja rozpoczynałem swój biznes, marzyłem, żeby jeździć Mercedesem. Dziś mój syn ma już Mercedesa, mieszkanie, dobre dochody i nie chce już tak tyrać jak ja. On chce żyć inaczej, on już nie jest w stanie doświadczyć takich emocji, jak wtedy, gdy kupowałem w salonie nowego Mercedesa.”
Myślę, że jako naród możemy być z siebie dumni, naprawdę dumni. Myślę, że mimo wielu kłód rzucanych przez polityków i mimo wciąż mniejszego kapitału tzw. „starych pieniędzy”, budowanych i pomnażanych przez pokolenia, możemy konkurować innowacyjnością, pracowitością, przedsiębiorczością i ambicją z wieloma gospodarkami od dawna funkcjonującymi w ramach wolności gospodarczej.
Wróćmy jednak do pytania, dlaczego ci, którzy budowali sukces gospodarczy Polski po roku 90-tym, są dziś traktowani z niechęcią, a ich przedsiębiorstwa nazywane obraźliwie folwarkami. Rozwój własnego biznesu i inwestowanie własnych oszczędności, często za pożyczone pieniądze, jest ekstremalnie ryzykowny. Dziś słucha się głównie tych, którzy ponieśli potężne ryzyko i odnieśli sukces. Kiedy słuchamy, jak Elon Musk, już na granicy bankructwa, podjął ostatnią próbę wyniesienia swojej rakiety na orbitę, myślimy: to jest determinacja, która stoi za każdym sukcesem. I udało się. Dziś to brzmi trochę jak podróż superbohatera, który nadludzkim wysiłkiem i potężnym ryzykiem, stawiając wszystko na jedną kartę, staje się ikoną do naśladowania. A ja chciałbym zapytać, ile jest Elonów, którym kolejna próba się nie powiodła. Chciałbym zapytać, ile łez w niemym krzyku porażki zostało wylanych, bo biznes się nie powiódł. Ile małżeństw się rozpadło, bo żona, mąż, partner, partnerka nie była w stanie udźwignąć porażki, wstydu niepowodzenia czy kłopotów ze zwrotem pożyczonych pieniędzy na biznes, który nie wzniósł się w górę na bezpieczną wysokość przelotową i stabilny wzrost. Spośród tych, którzy ponieśli porażkę, są też tacy, którzy wstali z kolan, otrzepali z siebie emocjonalny kurz porażki i podejmowali z determinacją kolejne próby, wyciągali wnioski i dalej szli do przodu. To są prawdziwi bohaterowie, to jest sól naszej ziemi i powód, dlaczego Polska jest dziś tu, gdzie jest. I pewnie można narzekać, że ciągle jest coś nie tak, ale dziś moje dzieci czują się obywatelami świata, studiują na zachodnich uczelniach i bez żadnego poczucia wstydu czy bycia gorszym, że są z Polski.
Chcę przez to powiedzieć, że zmiana, którą dokonaliśmy w ciągu ostatnich trzech dekad, jest ogromna i że własne pieniądze wydaje się trudno. Ci, którzy mimo trudności, pracowitości i determinacji odnieśli sukces, wciąż pamiętają, jak to jest nic nie mieć, jak to jest ryzykować wszystkim. Oni widzą inaczej wartość pieniądza, bo zdobywali go często nadludzkim wysiłkiem, gdzie nikt nie słyszał o „work-life balance”. Dziś te wspomnienia sukcesu okupionego własną krwią są wciąż świeże. Dziś, w czasie zmiany pokoleniowej, kiedy to dzieci, czy też jak kto woli spadkobiercy, stają przed dylematem, jak dalej rozwijać biznes. Dziś młode pokolenie, często wykształcone na zagranicznych uniwersytetach, czuje, że potrzebne jest inne zarządzanie firmą. Bez obciążenia biedą i brakiem wszystkiego, inaczej widzą rozwój. Są skłonni do innego poziomu ryzyka, często mają potrzebę wprowadzania szybkich zmian. I tu często odzywają się obawy założycieli, których skłonność do ryzyka w wieku 55+ jest znacznie mniejsza. Młode pokolenie jednak chce ustanawiać własne reguły. Ta sama zmiana pokoleniowa zarysowuje swoje różnice w sposobie zarządzania również pośród zewnętrznych menedżerów.
Część właścicieli firm ma poczucie, że świat, w którym rozwijali swoje przedsiębiorstwa, jego sposób działania ulega ciągłym zmianom, za którymi nie nadążają i nie potrafią czuć się w nim bezpiecznie. Dlatego często zasiadają w tylnym fotelu i mimo deklaracji, że oddają spółkę w zarządzanie młodszemu pokoleniu, wciąż trzymają wodze i wywierają presję z tylnego siedzenia. Trudno jest pozbyć się czy wręcz odciąć się od własnych doświadczeń, które przynosiły nam sukces. Bo przecież to, gdzie dziś są, nie było dziełem przypadku. Sam wręcz słyszałem, jak doskonale wykształceni, ambitni menedżerowie, chcąc dokonać zbyt radykalnej zmiany, doprowadzali spółki na skraj bankructwa. Wtedy tylko właściciel może powiedzieć „stop”. Ale nawet dla niego bywa to trudne. Bo przecież on wie, każda zmiana kosztuje i że zanim pojawi się kolejny wzrost, potrzeba czasu. Właściciele doskonale czują, że w świecie, który się zmienił, nie można odnosić sukcesów po staremu. Lecz gdzie jest ta granica oddania wolności, gdzie dziecko lub zewnętrzny menedżer przejmujący zarządzanie z taką lekkością wydaje pieniądze, inaczej niż zrobiłby to założyciel, ale on często wie lub podskórnie czuje, że czas na wprowadzanie zmian, których nie potrafi dokonać, puka do drzwi. Dlatego siedzą na tylnym siedzeniu i z zaciśniętymi do krwi wargami oddają władzę, próbując przestawić spółkę na inny model zarządzania. Spadkobiercy nie zawsze chcą przejąć władzę, a czasem, w ocenie założyciela, dziecko nie ma potencjału, by z sukcesem rozwijać firmę. Wtedy spółka często trafia na rynek. Innym razem, kiedy właściciel doświadcza, że dotarł do ściany lub czuje potrzebę zmiany, sięga po zewnętrznego menedżera.
Nowy CEO.
Kuszące jest dla wielu menedżerów zarządzanie spółką, na którą mają wpływ, gdzie mogą „poukładać” organizację po swojemu. Poczucie wpływu, że kierujemy się prostymi, zrozumiałymi zasadami, które zmierzają do osiągania racjonalnych celów biznesowych jest marzeniem wielu managerów. Biznes, który nie ma sufitu, gdzie nie ma korporacyjnej polityki i korpo ospałości, a w zamian jest bezpośredni dostęp do właściciela i poczucie, że dzięki wiedzy i doświadczeniu obu stron rozwiniemy skrzydła, jest niezwykle satysfakcjonujący. Najemni CEO nie powiem, że nie bez obaw, ale często uwiedzeni osobowością, potencjałem, deklaracją właściciela, że ten w pełni oddaje władzę i kieruje się w stronę rady nadzorczej, jest uwodzicielskie. Praktyka jednak czasem bywa zgoła inna. Właściciel nie zawsze jest gotowy oddać władzę w pełni i czują się niekomfortowo, nie wiedząc, w którą stronę to zmierza. Wtedy ten „folwark” i presja z tylnego siedzenia często stają się gorsetem dla kreatywności, kiedy właścicielowi trudno przyjąć argumenty, a swój sposób zarządzania uważa za jedyny słuszny. Tu zarysowuje się problem, który nie dotyczy tylko Polski, lecz często w naszym kraju bardziej wyrazisty. Model amerykański, gdzie często przez 5 lat właściciel nie ma prawa ingerować, jest dla wielu polskich właścicieli nie do przyjęcia, więc zarządzanie takim „folwarkiem” często może skończyć się źle. Tak, wyzwania są olbrzymie. I nie każdy ma taką wiedzę i potencjał. Najlepsi polscy menedżerowie, szczególnie ci z sukcesami w korporacjach, wiedzą, że idąc do właścicielskiej firmy, muszą mierzyć się z nową rzeczywistością. Podejmując wyzwanie współpracy z właścicielem, gdzie może zderzyć się folwarkiem, a może zakończyć się ogromnym sukcesem, to trudne zadanie, ale nie jest niemożliwe.
Polskie firmy rodzinne mają za sobą niezwykłą historię i stoją przed wielkimi wyzwaniami. Ich sukces zależy od zdolności do adaptacji, innowacyjności i umiejętności zarządzania zmianą. Mimo trudności, mają potencjał, aby dalej rozwijać się i konkurować na globalnym rynku. Wprowadzenie nowoczesnych technologii, inwestycje w rozwój pracowników oraz otwartość na zmiany to kluczowe elementy, które mogą pomóc w osiągnięciu długoterminowego sukcesu.
Jeśli jesteś doświadczonym managerem rozważającym dokonanie zmiany zawodowej i czujesz się trochę zagubiony zadzwoń do mnie wcześniej wybierając dogodny dla Ciebie termin w moim kalendarzu.
Pozdrawiam
Ernest Wencel